Brasserie du Mont Blanc - La Blonde

Brasserie du Mont-Blanc, 15 Place de la Mairie, Les Houches, Francja.

Skład: woda z Mont Blanc, dwa rodzaje słodów, chmiel i kwas askorbinowy jako przeciwutleniacz. Zawartość alkoholu: 5,8%.

W temacie oceny mogę napisać tylko tyle, że bardzo nam smakowało i chwaliliśmy je sobie wielce.

Opinia: Sten
25/03/2010






















Te piwo przywiozła mi z Mont Blanca córa. No, nie z samego szczytu, ale z jakiegoś miasteczka u stóp. Dwa trójpaki bączków. Ładny gest, przyznacie, z dumą utwierdziłem się w przekonaniu, że proces wychowawczy przeprowadziłem właściwie.

Piwo jak piwo, pomyślałem sobie, ale wygląda ciekawie jak sobie tak stoi na kuchennej szafce i kusi. Skutecznie skusiło pewnie po miesiącu, jak zachciało mi się czegoś złociście pienistego, a w szufladzie lodówki inwentaryzacja wykazała stany zerowe. Po dziesięciu minutach przygotowania w szufladzie śmierci zamrażarki zabrałem się do egzekucji. Psssk, odskoczył kapsel i nad szyjką pojawiła się ulotna, biała mgiełka. Znacie to zjawisko? Jak zwykle nie mogłem się opanować i niemal wsadziłem, jak ostatnia fleja, nos do butelki.

O rany!

Jeszcze nie wiedziałem dlaczego „o rany”, ale już wszystkie zmysły znalazły się w stanie najwyższego pogotowia.

To ten zapach! Tylko jaki „ten”, skąd ja go znam i dlaczego mnie postawił na baczność?

Drżącą ręką wlewałem je do przygotowanej wcześniej szklanki o właściwej kalibracji, bo widok 0,33 l piwa w półlitrowej szklance nie jest budujący. Piana pojawiła się ochoczo, ale nie taka gęsta, śmietanowa (bardzo przepraszam Kolegę Śmietana!), tylko perlista, z lekka kryształowa. Zresztą co tam piana, kwiatek do kożucha, najważniejszy jest przecież smak! No to szybko, zanurzam wąsy w pianie, która nie miała szansy choćby ciut przyklapnąć, i moczę usta piwem. Teraz już szybko ale powoli - wpuszczam do ust stróżkę; najpierw oczekiwane delikatne szczypanie w język, jeszcze raz wciągam nosem z samego niemal źródła ten niesamowicie intrygujący zapach, a raczej jego koncentrat, i już jest wszędzie gdzie być powinien ten perlisty chłód. Rozsmarowuję go językiem po podniebieniu.

Tak. TAK! T-A-K!!! Przecież to TEN SMAK!

Kiedy ja go spotkałem, gdzie, no i jak zwało się jego źródło? Teraz już wszystko zlało się w jedno przeintensywne wrażenie - smak, zapach, szczypanie, chłód… Jak piana z butelki ciepłego Grodzisza, tak w mojej głowie eksplodowały różne wspomnienia.

Kiedy? Dawno, bardzo dawno… Ostatni raz pewnie w pod koniec lat osiemdziesiątych, gdy za kilka marek na godzinę wysługiwałem się niemieckiemu bauerowi i, panisko!, pewnego razu, niespodziewanie z uśmiechem wskazał na skrzynkę jakiegoś ekskluzywnego piwa stojącą w rogu chłodni wielkości sali gimnastycznej. Ale to było tylko deja vu smaku spotkanego jeszcze dawniej.

Może wtedy, gdy, gdzieś w połowie liceum, siedzieliśmy w knajpce przy kinie „Robotnik” i z radosnym podnieceniem filmem, ale i tym, że pani kelnerka nie chciała oglądnąć naszych dowodów, paląc eksta mocne (Krzysiek bez filtra) popijaliśmy autentyczny, najprawdziwszy Żywiec znany nam dotąd jedynie z kolorowych reklam w „Dookoła Świata”?

Może wtedy, gdy przed Wielkanocą szukając po mieście dorsza lub płastugi, znalazłem „tańcowany” Okocim, który pan sprzedawał za smażalnią wprost z ciężarówki, pewnie pół godziny po przyjeździe z Brzeska?

A może wtedy, gdy po nocach sprzątałem wagony na bocznicy stacji Kraków-Główny i w pociągu relacji Berlin-Kraków spod siedzenia wymiotłem kilka pustych flaszek po Radebergerze, ale i jedną pełną?

Tego sobie już nie przypomnę, ale ten smak będę pamiętał zawsze i zawsze go rozpoznam. Nie mogąc go nijak sklasyfikować nazwałem go „selerowym posmakiem”. A może jest bardziej pietruszkowy, niż selerowy? Czort z nomenklaturą - grunt, że jest dla mnie najwspanialszym smakiem piwa. I zostanie takim, choćbym dowiedział się, ze pochodzi od niedopłukanego płynu do przemysłowego mycia butelek, co zresztą nie jest tak całkiem nieprawdopodobne…

Tym smakiem chciałem podzielić się ze Stenem. Niestety! Piwo dojechało do mnie w połowie lata a Sten na początku zimy i to chyba było dla piwa za długo. Nie to, żeby było zepsute, skisłe, czy coś w tym stylu (tak jak czeski porter, który też na niego za długo czekał) ale straciło wyraźnie owo coś, czym tak bardzo chciałem się podzielić. A może to coś, ten pietruszkowy posmak, tworzy się tylko w mojej głowie…?

No i jeszcze ocen punktowa. Kto zrozumiał to, co chciałem Wam przekazać, a zdaję sobie sprawę, że zrobiłem to chaotycznie i z zaburzeniami logiki wypowiedzi, to nie zdziwi się, że w skali od 1 do 10 dam 99 punktów.

Dlaczego nie 100? Bo mam nadzieję, że jeszcze w życiu spotkam piwo, które wywoła u mnie podobne emocje. Wtedy ocenię je o jeden punkcik więcej, bo przecież to co świeże zawsze musi być lepsze od zleżałego, nawet emocje!

Opinia: Góral Bagienny
02/04/2010

encyklopedia/piwa/brasserie_du_mont_blanc_la_blonde.txt · ostatnio zmienione: 2019/11/14 14:54 (edycja zewnętrzna)